niedziela, 29 maja 2011

Brawo dla odważnych

Pierwszym odważnym, który nas odwiedził był Tomek. Nie bał się południa (konserwatywnego z natury), odważnie przyjechał w piątek wieczorem. Jak zwykle, posiedzieliśmy chwilkę, pogadaliśmy o starych karabinach, nacieszyliśmy się swoją obecnością.
Mimo wszystko czasem brakuje mi tej całej otoczki, ekipy, z którą spędziłem lata szczenięce. Mogliśmy wtedy góry przenosić. Było nas niewiele, ale za to ciężar gatunkowy był niesamowity... Zorganizowanie w Bydgoszczy Dnia Ziemi w 1994 r. przez bandę młodzików w zielonych i szarych mundurach to było nie lada coś. Mieliśmy wtedy naprawdę po kilkanaście lat. 
Zresztą organizowanie obozów w samym środku lasu dla 80 dzieciaków to też był chyba nie lada wyczyn. Tak to teraz widzę z perspektywy czasu... Zresztą, jak opowiadam moim obecnym znajomym nasze dokonania z lat 90-tych, to widzę w ich oczach niedowierzanie. I to jest największa pochwała jakiej mógłbym oczekiwać. Oni po prostu nie wierzą, że mogliśmy mieć takiego świra, że mogliśmy być niezwyciężeni i nie do podrobienia!
Ale nic to! Mam nadzieję tylko, że jest teraz również wielu takich jak my wtedy. Robiliśmy to wtedy ubrani w mundury harcerskie, żyliśmy tymi ideałami. I, jak pisałem już wcześniej, wszyscy wychowaliśmy się w lesie.
Może teraz inni robią to inaczej, może mniej idealistycznie. Najważniejsze żeby z pasją!

niedziela, 15 maja 2011

O pożytku z braku łączności

Dziecię nasze powróciło szczęśliwe i zadowolone z wypadu do Rzeszy. Niepokojący aromat Unii po wypraniu jej ciuchów zniknął. Mam nadzieję, że na długo. Nie jestem miłośnikiem zjednoczonej i uporczywie próbującej się wciskać w nasze życie.
Kolejny krok to wizyta dzieciaków z Niemiec u nas w czerwcu. 
W piątek, staropolskim zwyczajem, udaliśmy się na grilla. Pogoda była śliczna, rozpaliliśmy co trzeba i zostawiliśmy w domu wszystkie możliwe telefony. Przez większość wieczoru towarzyszył nam odgłos skwierczenia, smażenia itp. zamiast dzwonków naszych telefonów. Jakoś tak daliśmy się uwiązać cywilizacji konieczności kontaktu. Niemniej jednak udało się nam jakoś przeżyć ten wieczór bez dzwonienia, pisania i bycia online.
Umorusane, ale szczęśliwe dzieciaki naszych znajomych zagoniliśmy do domu, gdzie zostały poddane obróbce higieniczno-sanitarnej.
A my posiedzieliśmy i pogadaliśmy jeszcze długo w noc. Radość ze wspólnie spędzonego czasu przegryzaliśmy swojskimi kiszonymi ogórkami.
W zasadzie nie odkrywam niczego nowego. Miło spędzony czas w doborowym gronie po prostu nie jest stracony. I wypada jedynie życzyć sobie tego żeby naprawdę było z kim i gdzie jeszcze się spotkać bez zobowiązań i interesu.




wtorek, 3 maja 2011

To niesamowite

Dziś 3 maja. Tzn. że jest wiosna. Miła, cieplutka. Świeci słońce, śpiewają ptaszki i w ogóle jest ciepło i przyjemnie.
W takim razie dziś nie było wiosny. Najpierw rano padał deszcz ze śniegiem, a potem już tylko śnieg. ŚNIEG! Masakra! Teraz leży to białe brzydactwo i szpeci moją wizję wiosny. I pada dalej ta biała ohyda. Ślisko, zimowo i nie wiosennie.
Dobrze, że wczoraj wybraliśmy się na wycieczkę i nie zostawiliśmy tego na dzisiaj.
Wczoraj zresztą nastąpiło także bardzo ważne wydarzenie: Ala pojechała na wymianę do Rzeszy Niemieckiej. Nie będzie jej z nami cały tydzień. I mimo że wierzymy w jej zaradność, to jednak cień niepokoju czai się gdzieś w rogu pokoju... Sama w jaskini wroga... Moje ojcowskie serce łka...
Ale na całe szczęście są telefony komórczane, więc można się z córką usłyszeć.
Mamy nadzieję, że się dobrze będzie bawić, a i przy okazji nie zakocha się w Europie.