niedziela, 9 września 2012

A co się działo w przerwie?

Moment utraty pracy wspominam jakoś tak beznamiętnie. Nie była to wszak pierwsza moja zmiana.
Pierwszym wrażeniem było jakieś odczucie bezradności. Co teraz? Jak się wszytko ułoży?
Niemniej jednak wiara w Bożą Opatrzność i życiową zaradność pomogła wszystko to przeżyć. Ale bez wsparcia Żony mojej nic bym nie zdziałał. I pewnie do tej pory bym błąkał się bez koncepcji na życie. Mamy za sobą parę ładnych lat wspólnego życia. A to uczy współpracy i troski o tę drugą osobę.
Wiem, że bez Ani byłoby mi nieporównywalnie ciężej stanąć na nogi.
Okres szukania pracy był nerwowy. Składanie ofert, po 5 godzin dziennie spędzone przed monitorem, przeglądanie portali itp. Oraz bardzo ciekawe jeżdżenie na spotkania rekrutacyjne. (Owe spotkania to temat na osobny post, który być może kiedyś napiszę).

I tu powstają niesamowite spostrzeżenia dotyczące podróży koleją po Polsce. Zaznaczam: te uwagi są subiektywne! Zmieniło się wg mnie dużo w naszym kolejnictwie. 
Na gorsze z pewnością to, że istnieje milion (może więcej) różnych spółek i kupienie dobrego biletu graniczy z cudem. Zwłaszcza, że wielokrotnie panie w kasie same nie bardzo wiedzą co sprzedać żeby dobrze było.
Na lepsze: standard obsługi. Konduktorzy mili, profesjonalni. Nawet da się zatrzymać pociąg, na który się mamy przesiąść w razie spóźnienia naszego.
Nie zmieniła się za to jakość taboru. Smród, brud i ubóstwo.

Słodkie nieróbstwo trwało jakieś dwa miesiące. Końcówka lipca była już bardzo intensywna. A od sierpnia nowa praca. Fajnie, bo w branży, którą znam i dobrze się w niej czuję.
A oprócz tego koniecznością był powrót w nasze macierzyste rejony. Z Kotliny Kłodzkiej w kujawsko-pomorskie. Muszę się przyznać, ze brakuje mi tego klimatu południa. Tam jest zupełnie inaczej niż na północy kraju. (I to znów temat na osobny post). Ciężko było się rozstać z ludźmi gór. Niskich, ale jednak. Mam nadzieję jednak, ze nasze kontakty pozostaną żywe.

Wszystko to razem oznaczało jednak przeprowadzkę funkcjonującego mieszkania o jakieś 420 km. Udało się! Dzięki profesjonalizmowi człowieka prowadzącego swoją małą firmę (który zastanawia się obecnie czy nie wyjechać do Anglii, bo nasza Ojczyzna nie pomaga mu żyć).

Tak więc mogę siedzieć sobie teraz w fotelu, nadrabiać matrixowe zaległości, myśleć o tym jak to by mogło być, a jak nie jest. I jeszcze o tym jak to dzięki dobrym ludziom mogę nadal funkcjonować.
To były naprawdę szalone dwa miesiące. Daliśmy radę. Ale już długo nie chcę ich znów powtarzać.

sobota, 8 września 2012

Długa przerwa

A raczej jej koniec.
Wiele się rzeczy naprostowało, wiele skomplikowało. W jednym poście nie ogarnę. Nie ma mowy. Z pewnością będę musiał użyć większej ilości słów.
Niełatwo zresztą uporządkować tak od razu 3 miesiące burzliwego "Sturm- und Drangnachperiode":).
Postaram się systematycznie tego dokonać. Dla własnej również równowagi.
Powoli wracam do cyfrowego świata. Trochę nadrobić zaległości trzeba. Ale idzie jesień i w długie wieczory można posiedzieć nieco dłużej przed monitorem.
P.S. Właśnie odpaliłem po raz pierwszy od dawna googlowy czytnik (z którego korzystam w kontakcie z blogami): 101 nieprzeczytanych pozycji! Lato było, znakiem tego, aktywne sieciowo.

niedziela, 24 czerwca 2012

Być ojcem

Ojcem łatwo zostać. Dużo trudniej nim być.
Powiedzonko to ma głęboki sens. Im człowiek jest starszy (a jego dzieci bardziej dorosłe) tym bardziej czuje się ciężar odpowiedzialności. Nie mówię oczywiście o socjopatach. Oni pewnie nie czują tego. Chociaż kto ich tam wie.
Ojcostwo to rzecz niesamowita. Stan do którego trzeba dojrzeć, dorosnąć. Trzeba w nie uwierzyć. I, co ciekawe, wierzyć w nie musi sam ojciec i jego dzieci. Bez tej wiary, bez zaufania nic z tego nie będzie.
Sławne już są opowieści o zamknięciu do więzienia amerykańskiego ojca za to, że kąpał swoją bardzo nieletnią córkę. Że niby molestowanie...
Ale tak naprawdę ojcostwo w dużej mierze polega na wyciskaniu swojego piętna na psychice, rozumie i ciele dziecka. I robimy to wdzierając się gwałtem w życie naszych dzieci. Nie ma tu innego wyjścia.
Ojcem się stajemy. Dojrzewamy do bycia kimś w życiu naszych dzieci. I jesteśmy. Nie: bywamy. Jesteśmy po prostu. Praca na cały etat. Na całe życie.
Ale: można być oczywiście ojcem nie swoich biolgicznie dzieci. Można prowadzić ludzi, pokazywać im drogę rozwoju, chwalić, ganić, wychowywać. Być ojcem. Dla zupełnie obcych ludzi. Wymaga to potężnej dojrzałości. Bo bycie ojcem to wzięcie odpowiedzialności za życie innego człowieka.
Wszystkim Ojcom z okazji wczorajszego święta składam najlepsze życzenia: niech Bóg-Ojciec wskaże Wam jak być najlepszym ojcem każdego dnia.
A Matki wszystkie proszę o wyrozumiałość: ojciec czasami popełnia błędy i musi podejmować niepopularne decyzje;-)

środa, 13 czerwca 2012

Szukanie miejsca

Trwa poszukiwanie miejsca w czasoprzestrzeni. Są momenty niebywałego wprost ruchu oraz zupełnej ciszy.
Proszę o trzymanie kciuków i, oczywiście, o modlitwę.
P.S. Luxtorpeda mnie trzyma na powierzchni!

niedziela, 3 czerwca 2012

O nowym życiu

Życie mimo, że nie zaczyna się o wymarzonej przez każdego z nas porze - ma swoje lepsze i gorsze momenty. Wiem, to truizm jest. Ale jaki prawdziwy...
Dla mnie (nas - Rodziny), życie musi się zacząć znów. I to już nie bajka, nie marzenie. To rzeczywistość.
Muszę sobie poszukać nowej pracy, bo w starej już mnie nie chcą. I tyle. Pracowałem w koncernie, więc i koncernowe zasady mnie obowiązują. Jeśli ktoś nie pasuje do ogólnie przyjętej linii politycznej-  precz! Taka rzeczywistość. Nie ma co narzekać. Sam się zdecydowałem na koncern. Świadomie.
I ponoszę teraz tego konsekwencje.
Mam jedynie wiarę w to, że znajdę jakieś nowe, lepsze miejsce do pracy. Bo miejsca do życia już mi się nie chce szukać nowego. Dobrze mi tu, gdzie jestem.

czwartek, 31 maja 2012

O pokorze

Przyznam, że długo jakoś zbierałem się do napisania tego posta.
Bo w sumie temat niepopularny. Nieżyciowy w obecnych czasach. Prawie, że wstydliwy. Pokora nie w cenie jest dziś. Raczej przebojowość, dominacja itp.
Natchnęła mnie do poniższych rozważań lektura Reguły św. Benedykta. I nie ma tu znaczenia, że są to wskazówki dla wspólnoty mnichów. Pisane zresztą kilka ładnych lat temu...
Otóż św. Ojciec Kościoła wyróżnia dwanaście stopni pokory. Od tych prawie, że prostych do wykonania, aż po heroiczne wprost.
Dla mnie fundamentalny jest ten pierwszy:
"O pierwszym stopniu pokory mówimy wówczas, jeśli człowiek ma stale przed oczyma bojaźń Bożą i gorliwie się stara o niej nie zapominać."
Reszta już jest tylko wynikiem świadomej decyzji o praktykowaniu pokory w swoim życiu.


Pewnie nie zwarłem tu jakichś odkrywczych zdań, twierdzeń itp. Wiem o tym.
Ale temat pokory (nie: uległości, obojętności) jest mi bliski. 
Wciąż staram się być pokornym sługą Bożym.


Aha, dla chętnych:
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/regula_osb_00.html





sobota, 19 maja 2012

Bo jakby tak pomyśleć...

Jakem katolik to mogę powiedzieć, że nie ma problemu w umieraniu.
Bo idziemy na spotkanie z Panem. Naszą Miłością, sensem naszego doczesnego życia.
Wierzę w to. Każdym oddechem. Mam ogromne zaufanie do Pana, mojego Boga. Wszak: "wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia".


Tak też postanowiłem pisać. Pod cytatem z Apokalipsy. Apokalipsa: znak końca czasów.Znak wiary i zawierzenia ostatecznego.


Ale wcale mi dziś nie jest lepiej mimo zawierzenia. Wiem, ze Chrystusowa miłość przygarnie ***. Nie wiem czy oddała swoje życie w imię Chrystusa. Ale chcę wierzyć, że On się o nią upomni.


To pewnie tyle już na dzisiaj. Kto chce podyskutować - zapraszam na maila. Nie mam siły już blogować dziś.

O przemijaniu

Piątek. 22.30. Dzwoni służbowy telefon. "Słuchaj, nie żyje *****. Jakiś drań zabił ją. Jechał pijany i walnął czołówkę". "Co, k..a?"
Właśnie. Przemijamy. Nie nadążamy za rzeczywistością. Zwłaszcza tą polską. Siermiężną, gdzie dowolnie wybrany pijany ćwok może zabić matkę dwóch córek i kochaną żonę. 
A potem myślimy co by było gdyby. Nic by nie było. Zupełnie nic. Tak jak nic nie jest teraz.
Boże, przyjmij ją do Swojego Królestwa.
P.S. To nieprawda, że Cię nie ma w takich sytuacjach, że zamykasz oczy, żeby nie widzieć ludzkiej głupoty. Ty jesteś zawsze, tylko my próbujemy udawać Ciebie i decydować o losie innych.

niedziela, 22 kwietnia 2012

Wędrówką życie jest człowieka

Zgodnie z tytułem znów wędrujemy. Zmieniamy mieszkanie. Nie do końca na naszą prośbę. Cóż, los wynajmującego właśnie jest taki.
W naszym wędrowaniu życiowym jeszcze nie znaleźliśmy bezpiecznej przystani. Jeszcze nie wiemy gdzie chcemy ostatecznie zakotwiczyć. Pomysł jest wszakże. Choć na razie do jego wykonania bardzo dużo jeszcze brakuje. Tak więc wędrujemy po naszym pięknym kraju, zatrzymując się w rozmaitych miejscach. U różnych dobrych ludzi, którzy za niewielką odpłatnością udzielają nam dachu nad głową. 
Easy Rider? Tak trochę. Może nie pod względem obyczajowym (choć nasze zamiłowanie do braku firanek w oknach trochę podpada pod bunt obyczajowy).
Dom to jest to miejsce, które tworzymy z bliskimi. Kolejne mieszkanie go nie stanowi.
Choć, przyznaję, z upływem lat narasta we mnie potrzeba zakotwiczenia gdzieś już ostatecznie. Chwilowo to jednak nie tym razem nastąpi...
I dlatego w przyszłą sobotę następna przeprowadzka. Tym razem na terenie Kłodzka jedynie. Bez ekscesów.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Jak zobaczyć pomocną dłoń

Długo sobie myślałem, że wiara jest rzeczą prostą. Daną raz na zawsze, wyssaną z mlekiem matki. A tu przyszło kiedyś tam wcale bolesne rozczarowanie: w życiu trzeba walczyć. O wszystko. O stabilność w wierze również. Z tym, że tutaj Bóg jest gotowy pomóc. O ile tylko nam się chce poprosić.
Kapitalnie ujął to o. Szustak w swoich tegorocznych Rekolekcjach dla potłuczonych:
Rekolekcje dla potłuczonych (i wszystkie następne części: homilie i konferencje).
Mówi tam o poczuciu miłości Boga, o byciu życiowo i w wierze potłuczonym.
Jak to do mnie przemówiło w tym roku! Jak nigdy. Swoiste odkrycie: nawet w naszym rutynowym życiu trzeba mieć co odkrywać. 
Serdecznie polecam tym z nas, którzy się zagubili, którzy gdzieś tam błądzą w mrokach i nie ma im kto ręki podać. O. Szustak pokazuje, jak można zauważyć wyciągniętą do nas rękę. Bożą Dłoń.
Dobrej niedzieli!
P.S. Nic to, że rekolekcje teoretycznie wielkopostne były... Nic to...

sobota, 7 kwietnia 2012

Pomilczeć czasem warto

Bywa, że człowiek sobie chce pomyśleć, poodpoczywać od głośnego wyrażania myśli. Sprzyja to niewątpliwie wejściu głębiej w siebie, zastanowieniu się nad życiem i swoim w nim miejscu.
U mnie ostatnie milczenie wzięło się raczej z zabiegania. Na nic czasu nie mieliśmy oboje. A ja to nawet na bloga nie. Sprawdzanie poczty jedynie. Czasem smsy z Pająkiem o gustach filmowo-xiążkowych. 
Wielkopostne wyciszenie było koniecznością, ale i potrzebą serca. 
Lada chwila zmartwychwstanie Chrystus. Niech nam wszystkim błogosławi. 

niedziela, 19 lutego 2012

Dalej o filmach


Mógłbym niedzielnie napisać o pomidorówce Ani, którą uwielbiam (tzn. Żonę kocham, a jej pomidorówkę uwielbiam). I jeszcze o pogodzie zimowo-wiosennej w Kotlinie i o tym, że w powietrzu już wisi wiosna.
Ale postanowiłem napisac jednak o "Ojcu chrzestnym".
Znam oczywiście opinie mówiące o tym, że rzeczony film to apoteoza przemocy i zbrodni. Tak można oczywiście na to spojrzeć. Nawet po zastanowieniu się trudno nie przyznać racji takim poglądom.
Ja jednak miłośnikiem dzieła Coppoli jestem z innego powodu. 
To film o dramacie samotności, pięknie lojalności i o mocnych, twardych facetach. Takimi twardzielami gdzieś podświadomie większość z nas chciałaby być (tzn. my - chłopy), podziwiamy ich. Nawet ta przewrotna miłość do rodziny, stawianie jej na pierwszym miejscu rękami uwalanymi ludzką krwią. Żaden z nas, na całe szczęście, nie doświadczy takich wyborów jak Vito czy Michael.
Ale proszę czytających mnie Mężczyzn o zastanowienie się po cichu jak wiele naszych decyzji jest równie trudnych. Oczywiście, nasze żony uśmieją się z tego, ale cóż, taka ich rola.
Jeśli ktoś z Was oglądał, proszę, przypomnijcie sobie scenę, w której Vito mówi do Michaela o tym, że kobiety i dzieci mogą być niefrasobliwe. My nie. Odpowiedzialność w myśleniu i decyzjach.
Wg współczesnej nowomowy to sexizm i kto wie co jeszcze. Takie nierównouprawnienie.
Ale czasem warto pomyśleć w tych kategoriach. Kategoriach głowy rodziny. Lub osób odpowiedzialnych za innych. Na co dzień zarządzam 200 osobowym zespołem. Kładę się spać i wstaję z brzemieniem odpowiedzialności.
Samotność w "Godfather"? Ano tak. Michael podejmuje swoje decyzje w samotności. Zupełnej. Te najtwardsze i te zupełnie łatwe. Otacza go mnóstwo ludzi, ale jest zupelnie sam. Kay odchodzi, bo nie może zaakceptować świata, w którym Michael żyje i porusza się. Wstrząsajaca jest dla mnie scena rozpoczynająca część III... Pustka i samotność. Również scena kończąca całą trylogię: rodzimy się i umieramy samotni. 
Może warto porzucić obiegowe opinie i spojrzeć na "Ojca chrzestnego" innymi oczyma...

Życie w listach


Czytam właśnie wspaniałą xiążkę. "Życie w listach". Wyjątki z korespondencji Thomasa Mertona do wielu różnych ludzi na wiele różnych tematów.
Pomijając fakt ceny w/w dzieła (ok. 70 PLN!)  można się z Mertonem zgadzać lub nie. Nawet jak na współczesne czasy jest nieco kontrowersyjny. A jak na to mogli patrzeć hierarchowie Kościoła w rozpoczynającym się dopiero co II Soborze Watykańskim? Ano patrzyli różnie. Papieże pisywali listy do o. Ludwika (zakonne imię Mertona), on pisywał do papieży. Publikował i otrzymywał zakaz publikacji. 
Umarł jako trapista http://pl.wikipedia.org/wiki/Trapi%C5%9Bci. Jako poszukujący i świadomy człowiek. Był mnichem zasadniczo kontemplacyjnego i odizolowanego zakonu. Co nie przeszkadzało mu napisać ponad 10 tysięcy listów! I są one niesamowite. 
Obecnie nie pisujemy już listów prawie wcale. Najwyżej krótkie maile czy SMS-y. Mistrzowie ultrakrótkiej komunikacji...
Nic tak nie obrazuje naszego zaangażowania jak fakt darowizny naszego czasu. I nie ma tu znaczenia czy chodzi o czas poświęcony Bogu czy ludziom. To miara naszej miłości, przyjaźni, pasji.
Gdy mieszkaliśmy od siebie z Anią oddaleni o 400 km na porządku dziennym były telefony, SMS-y. Konieczność się usłyszenia. Ale ja również wieczorami pisałem listy. Nawet o rzeczach, które już w ciągu dnia omówiliśmy. List ma moc! A z jaką radością się czyta nadchodzące słowa od przyjaciela, miłości swego życia czy od kumpla choćby...
Nikogo namawiać nie chcę, ale może warto w tych zabieganych czasach podjąć próbę napisania choć kilku słów do swoich bliskich. W formie listu (może nawet być elektroniczny).

sobota, 21 stycznia 2012

Sobotnie reflexje poranne

Pośnieżyło trochę i nawet ze 2 stopnie mrozu może są. Nie więcej. 
Jakoś tak lepiej się patrzy na ośnieżone wzgórze Kukułki z okna. Jakoś lepiej.
Tradycyjnie już, po dobrej kawusi zaraz się zbiorę i pójdę krótko popracować. A potem....
Potem jesteśmy umówieni z Alą w naszej zaściankowej Galerii. Małe zakupy, fastfud dla Ali itp. atrakcje. Obchodzimy wszak jej urodziny dziś!
I tak będziemy obchodzić je dziś do samego wieczora. W luzackiej atmosferze urodzinowo-sobotniej.
Tylko szkoda, że wczoraj skończyliśmy oglądać blurejowego "Władcę Pierścieni".... Nic to! Może zaczniemy dziś od nowa?
A jutro będziemy czekać na Żonę i Matkę, która wieczorem powróci z kilkudniowego wyjazdu pracowego.
Grunt to mieć plan i cel na łykend!

czwartek, 12 stycznia 2012

Nowość

Przyznam, że zawsze gardziłem ałdiobókami. Jakoś ze mną nie gadały. Jakoś wolałem sam zawsze literki pochłaniać.
Nadal zresztą bardzo cenię przyjemność spędzania czasu z xiążką w ręku.
Ale odkryłem,  też nie tak znów dawno (w zeszłym tygodniu dokładnie), do czego może służyć czytana xiążka. 
Rano (bardzo rano...), pada drobny (zimowy) deszczyk, kaptur nasunięty na oczy prawie. Jeszcze 20 min. i dojdę do bram mojego zakładu. Ale najpierw p. Jasieński przeczyta mi kolejny kawałek "Jezusa z Nazarethu". Potem popracuję parę godzin i w drodze powrotnej znów się spotkam z niezłą lekturą. Jak niesamowicie odpoczywam w drodze do domu, umęczony dniem, słuchając p. Jasieńskiego czytającego Brandstaettera....
Tak sobie myślę, że jednak zgromadzę kilka ałdiobóków żeby w drodze do pracy i z powrotem mieć co czytać.
P.S. Podobno "Pan Lodowego Ogrodu" Grzędowicza już jest w wersji ałdio :-)

niedziela, 1 stycznia 2012

Święta i po świętach

Postanowiliśmy sobie, że tegoroczne święta spędzimy w błogim nastroju rodzinnego lenistwa. Powyższe postanowienie dotyczyło również sylwestrowego wieczoru.
Byliśmy okrutnie zmęczeni czasem przedświątecznym - i to nie ze względu na tzw. przedświąteczną bieganinę - potrzebowaliśmy po prostu chwili spokoju i wytchnienia.
Tak więc na Boże Narodzenie przyjechał Kuba. Ponieważ pracuje w hobbistycznym sklepie, przywiózł parę gier karcianych i planszowych. Graliśmy bez opamiętania. Tak nam było dobrze, że nawet nie zorientowaliśmy się kiedy musieliśmy odprowadzić Kubę na pociąg. Znienawidzonego złodzieja czasu - telewizora - nie włączyliśmy wcale (oprócz obejrzenia "Piratów z Karaibów":-). Za to komp chodził na okrągło zdobywając dla nas kolejną muzę, gry i filmy. Rodzinnie poświętowaliśmy dając sobie najlepsze prezenty: swój czas. 
A potem znów kilka nerwowych dni w pracy.
I nadszedł czas przełomu noworocznego.
Ala pojechała z franciszkanami na Górę św. Anny na Ewangeliczne Rozliczenie. Taki fajny pomysł franków na spędzenie młodzieżowego sylwestra w katolickiej atmosferze. Wraca dopiero dziś za jakieś 2 godziny.
A my? No cóż... słodkie nicnierobienie, tradycyjna sałatka owocowa z bitą śmietaną itp. atrakcje. Krótkie drzemki Ani przerywane kawusią i nieco dziwnymi poleceniami (musiałem dzisiaj jako pierwszy wejść do domu - taki przesąd, że niby to szczęście przynosi - wygłupiamy się tak czasem) pozostającymi na krawędzi snu i jawy. Xiążki, muza, czas darowany sobie nawzajem. Piękne wejście w Nowy Rok. A dziś jeszcze trójkowy Top Wszechczasów w noworocznym prezencie. Nawet nie życzyliśmy sobie o północy szczęścia. Przecież my sami je tworzymy każdego dnia, więc nie dostaniemy go w prezencie. Zapracujemy na nie kolejnymi świtami i wieczorami.
A od jutra znów szara rzeczywistość...