niedziela, 26 grudnia 2010

Kto nie maszeruje ten ginie

  


Zgodnie z wielowiekową tradycją poszliśmy dzisiaj na dłuższy spacer dokoła Kłodzka. Lekki mróz, prawie wcale wiatru, tylko nieliczni skazańcy przemykający cichaczem ulicami.  
Np. z konieczności wyjścia z latoroślą na spacerek...
Cicho, spokojnie wszyscy spędzali Święto Świętej Rodziny jak najbardziej rodzinnie.
W końcu doszliśmy do granic administracyjnych. A tam:
Koniec świata i pole śniegiem zasypane. Niesamowicie po prostu. Nisko wiszące nad polem Słońce świeciło prosto w oczy.
Powoli czas był się kierować w stronę domu pustą, oblodzoną drogą
W trakcie naszej podróży przejechały po lodzie może ze 2 samochody... Czad!
A na deser jeszcze przygoda: przejście dla pieszych.
Nie udało się... Musieliśmy wybrać inną opcję.
Niesamowicie nałapaliśmy świeżego powietrza. I mimo, że szliśmy terenem raczej zabudowanym, to odpoczęliśmy też od jazgotu miasta.
Żal tylko, że nie zabraliśmy z sobą normalnego aparatu. Te parę zdjęć zrobionych telefonem nie do końca oddaje klimat naszej wyprawy.
Ciekawe, dokąd pójdziemy jutro?


wtorek, 21 grudnia 2010

Boże Narodzenie

Zbliżające się milowymi krokami Boże Narodzenie nastraja jakoś tak reflexyjnie.
Mógłbym pewnie napisać, że w ogólnej bieganinie zapominamy o rzeczach najważniejszych, dajemy się ponieść powierzchowności i jeszcze kilka innych podobnych textów bym mógł wstawić. Mógłbym to wszystko napisać, ale to nieprawda. Niczemu się nie daję ponieść, nie zapominam po co to wszystko i z jakiej to okazji świętujemy. Pomagają trochę w tym również rekolekcje adwentowe u dominikanów:
http://dominikanie.pl/adwent2010/f_id,135347,1.html
I tu dopiero tak naprawdę zaczynają się schody. Co innego to wszystko wiedzieć czy nawet uwierzyć w Boże Narodzenie, a zupełnie co innego przeżyć... Przeżyć narodzenie Boga w sobie. Uwierzyć we wszystkie znaki i spotkać Pana wewnątrz siebie. W moim wewnętrznym bałaganie, niezorganizowaniu, zagubieniu. Często mojej niemocy także. 
Jest często we mnie taka obawa: jeśli nie mogę sobie poradzić z jakimiś tam sprawami to czy uniosę ciężar Bożej osoby we mnie? Otóż okazuje się, że uniosę. "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia".
A zupełnie przyziemnie: Przyjedzie Kuba i będziemy sobie opowiadać o grach i filmach. I jeszcze o grze figurkami, której zupełnie nie rozumiem.

niedziela, 19 grudnia 2010

Zimowy niesmak

Pan Prezydent gdzieś tam przyjechał. I ktoś go wygwizdał.
Pan pijany poseł mnie reprezentuje.
Szalone kobiety każą dzielić reprezentantów demokratycznie wybranych pół na pół kobiety/mężczyźni. (A co jeśli nie będzie chętnych do wyboru kobiet lub mężczyzn? Luka pozostanie?)
Pana byłego Prezydenta, co to strzelać kazał przyjmuje się na salonach.
Rośnie sobie VAT na xiąźki. Niczego to już nie zmienia, bo i tak już prawie nas na nie nie stać.
Jako element kultury traktowane jest pseudo-przedstawienie teatralne "Klimakterium...i już!" (A gdzie jest prywatna strefa intymna?!!!).
Powstaje więc pytanie: jaki sens jest płacenia abonamentu za TV (za radio nie: wiadomo, trzeba słuchać Trójki), skoro właściwie tylko takie informacje w niej są? I ja mam płacić dobrowolnie za okaleczanie mojej psychiki? 
Nie, po stokroć nie! Jest tyle pięknej muzyki, tyle ciekawych xiążek (choćby w bibliotece), że nie trzeba się dawać epatować wszechogarniającą głupotą i chamstwem.
Przerażające jest jednak to, że tego typu zachowania, wiadomości są wyrocznią i wyznacznikiem dla wielu moich rodaków. Że z paranoicznych serwisów czerpią wiedzę o życiu. Że być może jest dla nich wzorem pijany poseł, czy też może uśmiechają się z zadowoleniem na fakt wygwizdania Prezydenta. (Żeby była jasność: miłościwie panujący nam nie należy do moich faworytów; ale reprezentuje Państwo Polskie, więc winienem mu szacunek).
Wolę jednak spacer po Kotlinie. Tam nie słychać ujadania psów salonowych, a powietrze pachnie wolnością.


czwartek, 2 grudnia 2010

Przyszła zima

Z fasonem zawiało śniegiem Kotlinę. Jak większość kraju, zapewne. Całe szczęście, nie muszę oglądać tego z bliska jadąc przez Polskę dokądkolwiek.
Mogę więc po pracy wrócić do domu, do moich kobiet, wypić herbatę z cytryną. Potem mogę popatrzeć przez okno jak śnieg zdobywa kolejne przyczółki. I cieszę się wtedy, że jesteśmy razem, nie musimy robić niczego szczególnego. Że po prostu możemy patrzeć przez okno na zimę.
Przykre jest, niestety, jednak to, że oglądając rozmaite wiadomości w TV (czego raczej staram się unikać), dochodzę do wniosku, że z Europy to my raczej wyszliśmy... Nie byłoby to dla mnie powodem do zmartwienia (wszak jestem znanym eurosceptykiem), gdyby nie fakt, że oznacza to uwstecznienie, swoisty powrót do przeszłości. Miasta, które nie radzą sobie ze śniegiem, pozrywane kabelki od prądu itp. A to wszystko w sumie powoduje, że zwykłemu człowiekowi wcale nie jest do śmiechu i przestaje wierzyć we wszechmoc Państwa. Z jednej strony to dobrze: bo może wreszcie ludzie nauczą się wierzyć we własne siły i wezmą los w swoje ręce. Ale z drugiej też dobrze: to może oznaczać, że może w końcu zima nauczy nas rozumu i pojmiemy, że rozbudowane nadopiekuńcze państwo nie zastąpi nam dobrego kumpla czy sąsiada, który w ramach pomocy pożyczy nam łopatę do odśnieżania.
Tak więc, delektując się pyszną cytrynówką własnej roboty, będę patrzył jak cywilizacja przegrywa ze śniegiem.

wtorek, 16 listopada 2010

Ania go home

Ania go home!
Bo teraz nasz dom w Kłodzku jest. Nie do końca wiemy gdzie on będzie w przyszłości, ale śmiało mogę założyć, że tam, gdzie będziemy oboje.
Jutro kończy się rozłąkowy okres i wszystko wraca do normy. 
Znów będziemy razem.
Razem nawet pod wiatr lepiej się idzie.
I w ogóle wszystko jest jakieś lepsze.
I w zasadzie nic, tylko się cieszyć!
Właśnie dokładnie to robię. Tym króciutkim postem daję ujście mojemu szczęściu i radości.

środa, 10 listopada 2010

Epistolografia

Pisanie listów już dziś zaniknęło prawie całkowicie. Pamiętam jak byłem pod wrażeniem tego, co Jan III Sobieski pisał do swojej żony, Marysieńki. To były swoistego rodzaju sprawozdania, pamiętniki wręcz. Pewnie to pomagało mu być bliżej niej w epoce bez telefonów, maili itp.
Ale czy my tak naprawdę w dobie techniki cudownie rozwiniętej jesteśmy bliżej siebie? Stanowczo nie, śmiem twierdzić.
A ponieważ jesteśmy oddaleni od siebie z Anią o 400 km - piszę do niej listy. Każdego weekendu właściwie. Niestety, to już nie ten sam smak co kiedyś: pióro, czysta kartka papieru. Jeśli chciałem, żeby list wyglądał estetycznie - nie mogłem się pomylić. Skreślenia są nieestetyczne i pozostawiają cień wątpliwości, że autor zbyt precyzyjnie dobiera słowa... Teraz, niestety, mogę się mylić, kreślić i zmieniać. Word przyjmie każdą moją zmianę za dobrą monetę. I papierem już nie pachnie, i atramentem nie muszę pióra napełniać. Żal mi trochę tego. Ale niewątpliwą zaletą nowej formy jest szybkość przekazu. Wieczorem tego samego dnia mój list jest już u Ani. Może go przeczytać. Zawodna Poczta Polska potrzebuje na to czasem całego tygodnia...
Choć, z drugiej strony, wciąż pamiętam dreszczyk emocji oczekiwania na list.
Tak sobie myślę, że w trakcie zmiany świata na nowoczesny jakieś nasze atawizmy protestują i każą nam uprawiać anachronizmy.
No bo przecież ilu z nas dziś świadomie robi podarunek ze swojego czasu dla bliskiej osoby pisząc list, spotykając się pozornie bez celu?

poniedziałek, 1 listopada 2010

Spacer listopadowy

Byliśmy dziś z Alą na spacerze. Takim listopadowym już. Można śmiało powiedzieć, że poszliśmy złapać świeżego powietrza pamiętając o Wszystkich Świętych. Bo przecież oni również pamiętają o nas.
Powędrowaliśmy w różne rejony Kłodzka i dlatego dziś może więcej powie te kilka zdjęć niż jakieś szczególne komentarze czy rozważania. Dzień jest na tyle reflexyjny, że każdy z nas powinien sam sobie odpowiedzieć na pytanie o swoją drogę do świętości. Tak więc w nastroju zadumy załączam te kilka zdjęć.
 Bonsai po kłodzkiemu
 OO Franciszkanie korzystają ze zdobyczy techniki
 A to po prostu jesień koło klasztoru franciszkanów
 Kanał Młynówka (trochę pustawy)
 Pozostałości po dawnych właścicielach
Takich miejsc po powodzi jest wciąż bardzo wiele

niedziela, 24 października 2010

Wspominamy...

Łapanie ulotnych chwil ma w sobie coś z magii. Uwiecznione na zdjęciach, filmach, rysunkach czy innych nagraniach pozostają z nami okruchy wspomnień. Drobne wydarzenia, którymi żyliśmy, które dostarczały nam wzruszeń, dobrych i złych emocji.
Można je oczywiście kolekcjonować w pamięci. Wtedy przewijają się przed oczami wieczorem, gdy zasypiamy. Powraca to, co przeżyliśmy. Wracamy do tych dobrych momentów, wspominamy niuanse i drobnostki.
Rozmarzyłem się tak na okoliczność prawie pewnego upadku środowiska, które mnie ukształtowało. Z perspektywy czasu patrząc na minione lata pamiętam raczej same dobre chwile. Oczywiście, wiele było wyzwań, chwil pozornego załamania, sukcesów i porażek. Tym bardziej boli to, co nieuchronne, a nadejście czego niestety było przewidywalne.
Ale najważniejsze jest to, że pozostały nam kontakty, telefony, maile, fejsbuki itp. Tam jeszcze możemy się spotkać. Niestety, już tylko po to, żeby powspominać. 
Dobrze jednak, że mamy o czym pamiętać.

poniedziałek, 18 października 2010

Człowiek i zwierzęta

Kupiliśmy dziś nową, większą klatkę dla naszych szczurów. Będą wygodnie miały. Mieszkają z nami od niedawna. Tosia i Łatka. Dwie kapturowe szczurzyce. To taka trochę namiastka innego zwierzęcia, większego, z pewnością bardziej absorbującego: psa. 
Ale polubiliśmy je już i można powiedzieć, że powoli myślimy o nich jak o członkach naszej rodziny. Cóż, taki stosunek, jaki mamy do zwierząt, najczęściej mamy też do ludzi. I z tym to dopiero bywa różnie...
W łykend czynnie brałem udział w przygotowaniu i przeprowadzeniu zawiłej operacji jaką było wesele mamy mojego kolegi. Tam to dopiero można było poobserwować różność charakterów i zachowań! Nigdy nie chciałem być psychologiem i nie było mi potrzebne analizowanie motywów działania ludzkiego, niemniej jednak pewne spostrzeżenia czasem nasuwają się same. Grupa najbliższych ludzi, w których towarzystwie dobrze się czujemy zawsze będzie tworzyła punkt widzenia, z jakiego obserwujemy tych, którzy nie są "nasi". I nie ma się tu co oszukiwać: z obiektywizmem niewiele ma to wspólnego.
Choć z drugiej strony,  jakoś nigdy w takich sytuacjach nie próbowałem się silić na obiektywną ocenę....

niedziela, 3 października 2010

Jesień w Kotlinie

W Kotlinie coraz częściej dzień zaczyna się mgłą. Biały całun otula stoki. Słońce rozpędza powoli pasemka mgły. Ale mimo wszystko, w powietrzu wisi już jesień.
Powoli na nadchodzącą jesień nakłada się na nasze życie. Nowe miejsce, nowe warunki. Dla mnie może to już nic nowego, ale dla Ali zupełnie nowa szkoła, nowe koleżanki, zupełnie nowa sytuacja. Teraz to wygląda już trochę inaczej niż miesiąc temu. Rzeczywistość już została trochę oswojona. Wszystko zaczyna się układać. Owszem, brakuje nam jeszcze trochę czasu żeby wszystko znormalniało. Z drugiej strony: czy życie naszej rodziny kiedykolwiek było w 100 procentach normalne? Zawsze była w nas nuta szaleństwa... I może właśnie to jest takie piękne w życiu, że pozwala na odrobinę "nienormalności"? Definicja odchyłu od normy nie jest wcale zresztą taka prosta I jedoznaczna.
Nie ma wciąż stacjonarnego internetu. Netia się wyraźnie nie spisuje. Nie ma co się oszukiwać: brak mi wirtualnego świata. Czekam aż powróci do mnie, wtedy będę mógł zwiększyć swoją blogową aktywność.
A tymczasem idę obserwować jak się jesień rozwija.

piątek, 3 września 2010

Wraca normalność

Powoli mija stan wojny domowej, pożaru. Krajobraz jak po wybuchu bomby atomowej nabiera łagodniejszych barw I wraca normalność.
W nowym domu zaczynamy nowe życie. Niepierwsza to taka zmiana w naszym życiu, choć myślę, że ta była wyjątkowo mocna. Jeszcze nie do końca wszystko się poustawiało. Nie ma netu np. bo coś tam nie zagrało Netii I nie przenieśli nam usługi na czas. A jak wiadomo: bez netu żyć się nie da. Wciągnięty więc przez swojego własnego bloga - piszę go w wersji mobilnej.
Deszczowo przywitało nas Kłodzko. I chłodno raczej. Taki delikatny powiew jesieni już czuć powoli. Jeszcze trochę I stoki purpurą zakwitną... Jesień idzie..
Jesień zresztą nie przeszkodziła moim przyjaciołom I kolegom w niesieniu pomocy w ten trudny czas. Bardzo dziękuję za Waszą pomoc. Dobrze jest mieć Was blisko siebie!
Jak tylko uzyskam stały dostęp do matrixa, sądzę że częściej będzie mnie stać na napisanie czegoś konstruktywnego. Jesienią łatwiej o przemyślenia...
A tym czasem czas zakończyć ten, tym razem bardzo chaotyczny, post z nadzieją na systematyczność I przemianę w czas jesienny.

sobota, 21 sierpnia 2010

Ostatnie chwile

Już naprawdę niewiele zostało czasu. W sobotę przyjedzie samochód, przyjdą panowie, poznoszą meble, kartony itp. Potem wrzucą to wszystko na samochód i pojedziemy do Kłodzka. Ala ze mną i kwiatami, panowie z meblami i kartonami.
I w ten sposób zaczniemy kolejny rozdział. Nowe miejsce, nowe wyzwania. Przede mną Kłodzko już dawno postawiło wymagania. Dla Ali to coś nowego, dla Ani nieulubione góry. Niestety, mój koncern nie ma dla mnie miejsca pracy nad morzem. Ale będziemy nad tym pracować.
Mimo, że rozjechaliśmy się po wszystkich stronach świata - znów będę miał dalej do wszystkich... Ale bliżej do moich ukochanych! Bilans jak dla mnie stanowczo wychodzi na plus!
No i może jeszcze szczury do nas dołączą... Kto wie?
W piątek wielki demontaż, a w sobotę wyruszamy!

sobota, 14 sierpnia 2010

Mogę jechać

Świecie żegna mnie dziś zmienną pogodą. Burza (bardzo delikatna), trochę deszczu, a teraz znów słońce. Taka, powiedziałbym, życiowa pogoda. Raz tak, raz inaczej.
Jutro po trzech tygodniach powrót do pracy. Właściwie wcale niebolesny. Właściwie nawet chętny. Jestem z tych, co lubią pracować i lubią swoją pracę.
Wracam w towarzystwie xiążek i rozmaitych pierdołków. Niestety, nie z tymi, które kocham najbardziej. Czas na wspólne życie dopiero nadejdzie. Bardzo niedługo, więc wyjazd jutrzejszy nie jest taki bolesny. Nie: przyjemny, ale właśnie: mniej bolesny.
Tak więc plączę się po domu między kartonami i pudełkami, dokładając co jakiś czas kolejną rzecz do mojej torby na jutro. I w międzyczasie zapisuję te kilka słów.
Jak się okazało, pisanie bloga sprawia mi niezłą frajdę. Zwłaszcza, że mam możliwość dodawania postów również z drogi, z telefonu ( i w dobie rozwoju techniki to kto wie czy nie mógłbym pisać nawet z zegarka, gdyby tylko miał klawiaturę). Jakoś długo nie mogłem się przekonać, ale ta forma uzewnętrzniania siebie również mi odpowiada. A jako, że jestem człowiekiem w drodze, to mobilne formy również bardzo mi odpowiadają.
Teraz trzeba jeszcze tylko zrobić pyszny obiadek, czekając na Anię. ( i znów filozoficznie) Czekanie jest nieodłącznym elementem naszego życia. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że nasze życie składa się z epizodów przeplatanych obficie oczekiwaniem. Ale to właśnie jest piękne: czekamy, wyobrażamy sobie, myślimy. A potem życie przynosi nam zupełnie inne rozwiązanie. Takie, którego się nie spodziewaliśmy zupełnie... I znowu trzeba czekać, myśleć kombinować. Ale ja to właśnie chyba najbardziej kocham w życiu. To że jest takie zaskakujące, nieprzewidywalne.
Jeszcze jutro kilka dobrych godzin w drodze i znów Kłodzko...
Ale przedtem jeszcze wieczór w domu. Naładowałem akumulatory. Mogę jechać.

czwartek, 12 sierpnia 2010

"Spotkałem się z kolegą

... bo kolega jest od tego, żeby czasem spotkać się z nim".
Właściwie, to zupełnie nie jestem fanem tego Pana, co to śpiewa zacytowany text.
Ale nie umniejsza to przyjemności, z którą spotkałem się rzeczywiście z ... przyjacielem. Nie: kolegą. Ale właśnie przyjacielem. Oczywiście, mieliśmy także "zestaw win", który podawaliśmy sobie sami zamiast "jego ukochanej", która powinna to robić wg textu utworu.
Reflexja naszła mnie mnie raczej na okoliczność fenomenu przyjaźni.  Współczesna nowomowa każe każdego prawie tytułować "przyjacielem". Nie robię tego. Nie jestem nowomodny. Wręcz przeciwnie: konserwatysta ze mnie zawołany i tradycjonalista jeszcze. Dla mnie jednak przyjaciel to jest Ktoś. To druga osoba w moim życiu po Żonie. 
Przyjacielem człowiek się staje. To jest proces. Wymaga czasu, sprzyjających i niesprzyjających życiowo sytuacji, przegadanych nocy, okresów chłodu i żaru. Przyjaciel to jest Ktoś po prostu. Nie trzeba do końca dopowiadać kwestii - on i tak rozumie. Na mrugnięcie oka. Na słowa, które nigdy nie padły.
Poezje jakieś tu wypisuję. Ale to chyba właśnie tak jest. Ja to przynajmniej dokładnie tak czuję. Przyjaźń jest poezją życia. Czasem białym wierszem, czasem rymowanym, a czasem zwykłym, częstochowskim rymem. Jak życie po prostu.
I mały szczegół do tego dodam jeszcze na zakończenie: jestem szczęśliwy, bo miłość mojego życia jest także moim przyjacielem! A to nie każdemu się trafia.

piątek, 6 sierpnia 2010

Kolonizacja Kosmosu

Serce i umysł mężczyzny skłania się raczej ku rzeczom wielkim i słusznym: globalne ocieplenie, pomysł na kolonizację Kosmosu, jak naprawić Państwo Polskie itp. Można by rzec: mężczyzna stworzony jest do rzeczy naprawdę wielkich.
I z całą pewnością tak jest. Bo czym się różni od kolonizacji Układu Słonecznego posprzątanie łazienki, z której korzystają dziennie trzy kobiety (w tym jedna początkująca)? Zapewniam, że logistycznie jest to tak samo trudne przedsięwzięcie.
Takich trudnych przedsięwzięć z pewnością można wymienić więcej. Daleko więcej. Zmierzam więc najkrótszą drogą do tego, że życie żonatego mężczyzny jest po prostu pełne wyzwań. Nie: nudne, nie: schematyczne, nie: rutynowe. O nie! Pełne wyzwań, pułapek, tajemnic. Każdy dzień niesie tajemnicę. Każdego dnia coś mnie może zaskoczyć. Te trzynaście lat małżeństwa nie daje mi jeszcze monopolu na wiedzę. Każda chwila jest inna.
Pewnie, że można się teraz trochę pośmiać, skomentować złośliwie czy jakkolwiek bądź. Ale moje życie tak właśnie wygląda. Przez te wszystkie lata trwam w fenomenie miłości. Wszystkie te niecodzienne zdarzenia, które mnie zaskakują interpretuję przez pryzmat ofiarowania siebie. Każdego dnia, każdej chwili. Zrozumieć to pewnie tylko może ten, kto każdego dnia musi pielęgnować miłość, patrząc w oczy ukochanej kobiety.
Szarość dnia codziennego jest błogosławiona!

czwartek, 5 sierpnia 2010

Refleksje o mikrokosmosie

Kot przywiązuje się do miejsca. Pies do człowieka. Człowiek do ludzi.
Takie myśli właśnie nachodzą mnie w obliczu nadchodzącej nieuchronnie przeprowadzki.
Bardzo się nam zmienił świat. Przecież jeszcze nie tak dawno nikt nie zmieniał miejsca swojego życia. A przynajmniej robiło to bardzo niewielu. Na ogół spędzało się życie w miejscu urodzenia. Jeszcze pokolenie moich rodziców tak właśnie myśli, tak żyje. Decyzje o przeprowadzce na drugi choćby koniec Polski są nie bardzo dla nich zrozumiałe.
A my? Cóż, tworzymy sobie mikrokosmos naszych bliskich. W tym małym światku budujemy drogi, mosty, kształtujemy krajobraz naszej rzeczywistości. Miejsce budowy jest mniej ważne. Przy odrobinie zaangażowania możemy sobie wszędzie stworzyć odpowiadającą nam w pełni czasoprzestrzeń. Potrzeba do tego miłości i obecności ludzi, których kochamy.
"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia". Właśnie tak to wygląda. Zawierzenie, zaufanie. 
W kurczącym się dziś świecie, gdzie komunikacja jest w zasadzie bezproblemowa, poszukujemy swojego miejsca. I chyba trochę zapominamy, że o my powinniśmy kształtować świat, a nie on nas, bezwolnych. 
Nic tu, oczywiście, nie pomoże narzekanie w stylu: "Dawniej to było lepiej. Ludzie byli mili, mieli dla siebie czas i bardziej się kochali". Z pewnością. Świadczą o tej głębokiej miłości rodzaju ludzkiego choćby obie Wojny Światowe.
Rzeczywistość, w której żyjemy jest dużo bardziej wymagająca. Idąc z duchem czasu także i my musimy stawiać sobie o wiele wyższe wymagania...

poniedziałek, 26 lipca 2010

Dla mojej żony

Aniu, Kochanie!
Ten post jest dla Ciebie. Po tym jak dzisiaj dowiedziałaś się, że piszę bloga, już wiem , że w znacznej mierze będę go pisał dla Ciebie. 
Oczywiście, blog wynika z potrzeby uzewnętrzniania swoich przemyśleń, spostrzeżeń. Ale myślę, że pisze się go głównie po to, żeby ktoś go czytał. Dziennik/pamiętnik, który piszę jest dla mnie i dla Ciebie. Ale blog z pewnością jest formą otwartą. I jako taki, uważam,że wymaga pewnej samokontroli. Z pewnością nie będę jakoś specjalnie obnażał swoich uczuć. Na pewno nie przeczytasz w co drugim poście, że bardzo Cię kocham i jesteś dla mnie jak powietrze. Ty to wiesz, a ja mogę Ci to mówić codziennie. Bloga do tego nie potrzebuję.
Za to, jak wiesz, pisanie w ogóle sprawia mi dużą frajdę, więc nie wahałem się zbyt długo zanim rozpocząłem pisanie/tworzenie bloga. Mam tylko nadzieję, że uda się mi zawrzeć tu kilka naprawdę ciekawych rzeczy. Być może wynikających z jakichś naszych doświadczeń. A może stojących w sprzeczności z Twoim myśleniem. Tego jeszcze nie wiem.
Wiem tylko jedno. Zawsze to powtarzam: bardzo Cię kocham i w ogóle nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie!

czwartek, 22 lipca 2010

E.T. go home!

Już właściwie jestem spakowany. Jeszcze jutro kilka godzin poświęconych firmie I "łysy jedzie do domu" (parafrazując słowa znanego literata). Pojadę pół nocy przez pół Polski.
Podróż nocą ma swoje zalety. Niewątpliwą jest właśnie to, że nie wszystko widać. I choć może wiele ciekawych rzeczy jest do zobaczenia po drodze, to pewnie całkiem dużo jest też takich, których nie chciałbym oglądać.
Ale, tak naprawdę, nie to przecież jest najistotniejsze. Najważniejsze jest przecież to, że za kilkanaście godzin zobaczę te, które kocham. Dwie kobiety mojego życia. Obietnica zobaczenia ich, spędzenia razem długich trzech tygodni urlopu jest pokrzepiająca.
Będziemy robić nic. Ale będziemy robić to razem, w swojej obecności. "Nikt nie jest samotną wyspą" - ten tytuł xiążki Mertona bardzo tu pasuje. Ja także nie jestem. I do życia potrzebuję miłości. Zarówno tej, którą otrzymuję jako dar jak tej ofiarowanej przeze mnie. Ta druga przynosi większe szczęście, większą radość.
I w ten sposób właśnie E.T. (którym póki co w istocie jestem) pojedzie do domu, by zatonąć w miłości.
Banał? Nie sądzę...

sobota, 10 lipca 2010

Trochę o muzyce, trochę o xiążkach

Muzyka bardzo różna mi towarzyszy. Od dość ciężkiej (Metallica), przez normalną tzw. popularną aż do nieźle zakręconej (This Mortal Coil I 4AD w ogóle; Cocteau Twins aż po Laibacha I How Destroy Angels). Pomiędzy tym jest oczywiście Peter Gabriel, Marillion I Iron Maiden. Pewnie, że ciekawa mieszanka. Część moich kumpli w ogóle nie potrafi w żaden sposób zrozumieć jak można słuchać tak różnorodnej muzy. A to I tak nie koniec dziwactw ;-) Do tego śmiało dochodzi muzyka klasyczna (np. Paganini) oraz np. Faith No More lub Republika.
Eklektyczne mam wychowanie muzyczne! I dumny z tego jestem! Nie zawężam horyzontów...
A xiążki? No cóż... Pierwszą niewątpliwie jest Biblia (a w Niej chyba Pieśń nad Pieśniami - ze względu na św. Jana od Krzyża, co mogę rozwinąć przy okazji), potem chyba "Diuna" Herberta (jako cykl, naturalnie). Nieustającą fascynacją jest Roman Brandstaetter. To naprawdę potężna postać w naszej literaturze.
A na luźno? Fantastyka: Grzędowicz, Kossakowska; Kańtoch; Pilipiuk.
Naprawdę nie gardzę mocną literaturą. A. Saint dè Exupèry I jego"Twierdza' naprawdę mocno siedzą mi gdzieś pod skórą...
O fascynacjach zresztą możemy mówić naprawdę długo...

piątek, 2 lipca 2010

Wychowałem się w lesie

To w zasadzie prawda. Od kiedy pamiętam to zawsze bardziej lub mniej las był gdzieś we mnie.
Do dziś pamiętam fascynację "Latem leśnych ludzi" Marii Rodziewiczówny. Kontemplacja planu Stwórcy na polanie kiedy wstaje słońce... Niesamowita rzecz.
Bardzo wiele czasu spędzałem gdzieś w głuszy, nad jeziorem, pod gołym niebem lub namiotem. Jakoś tak odczuwałem potrzebę wpatrywania się w płomień ogniska gdy zachodziło słońce.
Właśnie chyba las nauczył mnie z jednej strony wrażliwości, a z drugiej strony konsekwencji. Przyroda jest Boskim planem cudownie poukładana!
Do dziś w uszach mam klangor żurawi o świcie. Taki zresztą dźwięk codziennie budzi mnie jako sygnał budzika...
Naprawdę wychowałem się w lesie!

niedziela, 27 czerwca 2010

Wszystko stało się nowe

Właściwie ostatecznym bodźcem do pisania był Paweł. Nie do końca jeszcze wiem jaką ostatecznie formę przyjmie ten blog. Planu jak narazie nie ma.
Najważniejsze są jednak słowa z Apokalipsy w tytule. W każdym czasie trzeba pamiętać, że w Panu nasza ostoja, nadzieja i kres każdej drogi. Chciałbym, aby te słowa przyświecały mi każdego dnia w każdym moim działaniu.
Rozmaite mamy też fascynacje, zainteresowania. Moją pasją jest życie w wielu jego różnorodnych przejawach. I znowu: uświadomiłem sobie to tak naprawdę bardzo niedawno. Dochodzi człowiek do takich wniosków dopiero jak już te kilka lat przeżyje i doświadczenia nazbiera. Najciekawsze jest jednak to, że ten ogrom doświadczenia możemy przekazywać dalej. Dzieci. W ogromnej części nasze życie biegnie dla nich.