Pierwszym odważnym, który nas odwiedził był Tomek. Nie bał się południa (konserwatywnego z natury), odważnie przyjechał w piątek wieczorem. Jak zwykle, posiedzieliśmy chwilkę, pogadaliśmy o starych karabinach, nacieszyliśmy się swoją obecnością.
Mimo wszystko czasem brakuje mi tej całej otoczki, ekipy, z którą spędziłem lata szczenięce. Mogliśmy wtedy góry przenosić. Było nas niewiele, ale za to ciężar gatunkowy był niesamowity... Zorganizowanie w Bydgoszczy Dnia Ziemi w 1994 r. przez bandę młodzików w zielonych i szarych mundurach to było nie lada coś. Mieliśmy wtedy naprawdę po kilkanaście lat.
Zresztą organizowanie obozów w samym środku lasu dla 80 dzieciaków to też był chyba nie lada wyczyn. Tak to teraz widzę z perspektywy czasu... Zresztą, jak opowiadam moim obecnym znajomym nasze dokonania z lat 90-tych, to widzę w ich oczach niedowierzanie. I to jest największa pochwała jakiej mógłbym oczekiwać. Oni po prostu nie wierzą, że mogliśmy mieć takiego świra, że mogliśmy być niezwyciężeni i nie do podrobienia!
Ale nic to! Mam nadzieję tylko, że jest teraz również wielu takich jak my wtedy. Robiliśmy to wtedy ubrani w mundury harcerskie, żyliśmy tymi ideałami. I, jak pisałem już wcześniej, wszyscy wychowaliśmy się w lesie.
Może teraz inni robią to inaczej, może mniej idealistycznie. Najważniejsze żeby z pasją!