niedziela, 26 grudnia 2010

Kto nie maszeruje ten ginie

  


Zgodnie z wielowiekową tradycją poszliśmy dzisiaj na dłuższy spacer dokoła Kłodzka. Lekki mróz, prawie wcale wiatru, tylko nieliczni skazańcy przemykający cichaczem ulicami.  
Np. z konieczności wyjścia z latoroślą na spacerek...
Cicho, spokojnie wszyscy spędzali Święto Świętej Rodziny jak najbardziej rodzinnie.
W końcu doszliśmy do granic administracyjnych. A tam:
Koniec świata i pole śniegiem zasypane. Niesamowicie po prostu. Nisko wiszące nad polem Słońce świeciło prosto w oczy.
Powoli czas był się kierować w stronę domu pustą, oblodzoną drogą
W trakcie naszej podróży przejechały po lodzie może ze 2 samochody... Czad!
A na deser jeszcze przygoda: przejście dla pieszych.
Nie udało się... Musieliśmy wybrać inną opcję.
Niesamowicie nałapaliśmy świeżego powietrza. I mimo, że szliśmy terenem raczej zabudowanym, to odpoczęliśmy też od jazgotu miasta.
Żal tylko, że nie zabraliśmy z sobą normalnego aparatu. Te parę zdjęć zrobionych telefonem nie do końca oddaje klimat naszej wyprawy.
Ciekawe, dokąd pójdziemy jutro?


wtorek, 21 grudnia 2010

Boże Narodzenie

Zbliżające się milowymi krokami Boże Narodzenie nastraja jakoś tak reflexyjnie.
Mógłbym pewnie napisać, że w ogólnej bieganinie zapominamy o rzeczach najważniejszych, dajemy się ponieść powierzchowności i jeszcze kilka innych podobnych textów bym mógł wstawić. Mógłbym to wszystko napisać, ale to nieprawda. Niczemu się nie daję ponieść, nie zapominam po co to wszystko i z jakiej to okazji świętujemy. Pomagają trochę w tym również rekolekcje adwentowe u dominikanów:
http://dominikanie.pl/adwent2010/f_id,135347,1.html
I tu dopiero tak naprawdę zaczynają się schody. Co innego to wszystko wiedzieć czy nawet uwierzyć w Boże Narodzenie, a zupełnie co innego przeżyć... Przeżyć narodzenie Boga w sobie. Uwierzyć we wszystkie znaki i spotkać Pana wewnątrz siebie. W moim wewnętrznym bałaganie, niezorganizowaniu, zagubieniu. Często mojej niemocy także. 
Jest często we mnie taka obawa: jeśli nie mogę sobie poradzić z jakimiś tam sprawami to czy uniosę ciężar Bożej osoby we mnie? Otóż okazuje się, że uniosę. "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia".
A zupełnie przyziemnie: Przyjedzie Kuba i będziemy sobie opowiadać o grach i filmach. I jeszcze o grze figurkami, której zupełnie nie rozumiem.

niedziela, 19 grudnia 2010

Zimowy niesmak

Pan Prezydent gdzieś tam przyjechał. I ktoś go wygwizdał.
Pan pijany poseł mnie reprezentuje.
Szalone kobiety każą dzielić reprezentantów demokratycznie wybranych pół na pół kobiety/mężczyźni. (A co jeśli nie będzie chętnych do wyboru kobiet lub mężczyzn? Luka pozostanie?)
Pana byłego Prezydenta, co to strzelać kazał przyjmuje się na salonach.
Rośnie sobie VAT na xiąźki. Niczego to już nie zmienia, bo i tak już prawie nas na nie nie stać.
Jako element kultury traktowane jest pseudo-przedstawienie teatralne "Klimakterium...i już!" (A gdzie jest prywatna strefa intymna?!!!).
Powstaje więc pytanie: jaki sens jest płacenia abonamentu za TV (za radio nie: wiadomo, trzeba słuchać Trójki), skoro właściwie tylko takie informacje w niej są? I ja mam płacić dobrowolnie za okaleczanie mojej psychiki? 
Nie, po stokroć nie! Jest tyle pięknej muzyki, tyle ciekawych xiążek (choćby w bibliotece), że nie trzeba się dawać epatować wszechogarniającą głupotą i chamstwem.
Przerażające jest jednak to, że tego typu zachowania, wiadomości są wyrocznią i wyznacznikiem dla wielu moich rodaków. Że z paranoicznych serwisów czerpią wiedzę o życiu. Że być może jest dla nich wzorem pijany poseł, czy też może uśmiechają się z zadowoleniem na fakt wygwizdania Prezydenta. (Żeby była jasność: miłościwie panujący nam nie należy do moich faworytów; ale reprezentuje Państwo Polskie, więc winienem mu szacunek).
Wolę jednak spacer po Kotlinie. Tam nie słychać ujadania psów salonowych, a powietrze pachnie wolnością.


czwartek, 2 grudnia 2010

Przyszła zima

Z fasonem zawiało śniegiem Kotlinę. Jak większość kraju, zapewne. Całe szczęście, nie muszę oglądać tego z bliska jadąc przez Polskę dokądkolwiek.
Mogę więc po pracy wrócić do domu, do moich kobiet, wypić herbatę z cytryną. Potem mogę popatrzeć przez okno jak śnieg zdobywa kolejne przyczółki. I cieszę się wtedy, że jesteśmy razem, nie musimy robić niczego szczególnego. Że po prostu możemy patrzeć przez okno na zimę.
Przykre jest, niestety, jednak to, że oglądając rozmaite wiadomości w TV (czego raczej staram się unikać), dochodzę do wniosku, że z Europy to my raczej wyszliśmy... Nie byłoby to dla mnie powodem do zmartwienia (wszak jestem znanym eurosceptykiem), gdyby nie fakt, że oznacza to uwstecznienie, swoisty powrót do przeszłości. Miasta, które nie radzą sobie ze śniegiem, pozrywane kabelki od prądu itp. A to wszystko w sumie powoduje, że zwykłemu człowiekowi wcale nie jest do śmiechu i przestaje wierzyć we wszechmoc Państwa. Z jednej strony to dobrze: bo może wreszcie ludzie nauczą się wierzyć we własne siły i wezmą los w swoje ręce. Ale z drugiej też dobrze: to może oznaczać, że może w końcu zima nauczy nas rozumu i pojmiemy, że rozbudowane nadopiekuńcze państwo nie zastąpi nam dobrego kumpla czy sąsiada, który w ramach pomocy pożyczy nam łopatę do odśnieżania.
Tak więc, delektując się pyszną cytrynówką własnej roboty, będę patrzył jak cywilizacja przegrywa ze śniegiem.