niedziela, 15 maja 2011

O pożytku z braku łączności

Dziecię nasze powróciło szczęśliwe i zadowolone z wypadu do Rzeszy. Niepokojący aromat Unii po wypraniu jej ciuchów zniknął. Mam nadzieję, że na długo. Nie jestem miłośnikiem zjednoczonej i uporczywie próbującej się wciskać w nasze życie.
Kolejny krok to wizyta dzieciaków z Niemiec u nas w czerwcu. 
W piątek, staropolskim zwyczajem, udaliśmy się na grilla. Pogoda była śliczna, rozpaliliśmy co trzeba i zostawiliśmy w domu wszystkie możliwe telefony. Przez większość wieczoru towarzyszył nam odgłos skwierczenia, smażenia itp. zamiast dzwonków naszych telefonów. Jakoś tak daliśmy się uwiązać cywilizacji konieczności kontaktu. Niemniej jednak udało się nam jakoś przeżyć ten wieczór bez dzwonienia, pisania i bycia online.
Umorusane, ale szczęśliwe dzieciaki naszych znajomych zagoniliśmy do domu, gdzie zostały poddane obróbce higieniczno-sanitarnej.
A my posiedzieliśmy i pogadaliśmy jeszcze długo w noc. Radość ze wspólnie spędzonego czasu przegryzaliśmy swojskimi kiszonymi ogórkami.
W zasadzie nie odkrywam niczego nowego. Miło spędzony czas w doborowym gronie po prostu nie jest stracony. I wypada jedynie życzyć sobie tego żeby naprawdę było z kim i gdzie jeszcze się spotkać bez zobowiązań i interesu.




1 komentarz:

  1. KISZONE OGÓRKI!!! ile to wspomnień!!! a czasem ich zanik...
    pozdrówka

    OdpowiedzUsuń