czwartek, 6 października 2011

O dawaniu siebie

Praktykujemy z Żoną moją od kilku już ładnych lat oddawanie cząstki siebie innym . Krwiodawcami jesteśmy. Po prostu. I co dwa miesiące biegniemy pozbyć się 450 ml odrobiny czerwonych krwinek, osocza i takich tam innych różności. Robimy to w nadziei, że komuś możemy pomóc.
Właśnie podczas dzisiejszej bytności w Stacji Krwiodawstwa wywiązała się namiętna dyskusja o przywilejach krwiodawców. O tym jak to są uciskani z powodu niehonorowania przez pracodawców zaświadczeń, o tym jak zamiast czekolady dostają orzeszki i mielonkę. A ja się pytam: dlaczego się to nazywa "Honorowe Krwiodawstwo"? Czego ja nie rozumiem w tej nazwie?
Ja osobiście rozumiem to tak: oddaję coś od siebie bezinteresownie, honorowo. Tak więc nie liczę na przywileje i gratisy. Krew idę oddać w swoim prywatnym czasie, w trakcie swojego dnia urlopu. Daję coś od siebie. Po prostu.
Tak to widzę. I tyle.

3 komentarze:

  1. "A spytajcie się kiedyś ojca albo tez stryjca,
    czy się znalazł choć jeden honorowy krwiopijca?"
    ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Słusznie prawisz, choć dobrą czekoladę to bym zjadł...

    OdpowiedzUsuń
  3. Antku, u nas dobrej nigdy nie dawali :-(

    OdpowiedzUsuń